fbpx

Przed latami, przed dawnymi... za górami, za lasami, za siedmioma rzekami, w lepiance z gliny i chrustu żył chłop ubogi. Wdowiec. Miał córkę. Jedną jedyną. 
Kochał ją bardzo. Wiadomo — ojciec. Żałował, że dziecko — sierota bez matki. 

Siwe oczka, siwe,
najmilsze, poczciwe,
a głowina złota.
Cóż — kiedyś sierota!

Byłaby matka w chacie,
dałaby pozór na cię,
ojcowe kochanie
zastąpić nie w stanie.

Boli serce, boli
tej sierocej doli:
bo dziecię bez matki
jak bez rosy kwiatki. 

Kumy wsiowe, gospodynie stateczne, zarówno jak komornice, wszystkie matki dzieciom, wtórowały chłopu: 
— Źle, źle bez matki sierocie, chociażby ojca miała. 
I, jak to kumy, raiły chłopu, aby się żenił powtórnie. A tak się z tym rajeniem zawinęły raźnie, że ani się obejrzał, jak swaty były już gotowe. 
Swatały więc kumy wdowcowi wdowę, babę nieszpetną, niebiedną, obrotną, wygadaną. 
Jak takiej nie ulec? 
A miała ta baba córkę jedynaczkę, oczko w głowie, pieszczotkę. 
U mojej matusi
wielka mi wygoda.
Śniadanko zgotuje,
do łóżeczka poda.

U mojej matusi
dobrze mi jak w niebie.
Na słodkiej śmietance,
na bielutkim chlebie!

Matusia mnie myje,
matusia mnie czesze.
Sto razy całuje,
pyta się: „czy jeszcze?" 

Myśli więc sobie chłop o tej babie: 
„Dobraś ty dla swojej dziewczyny, to będziesz dobra i dla mojej". 
A swatki już miód na zrękowiny niosą, kołacz weselny pieką, muzykantów wołają. Gości sprosiły co niemiara. 
Wesele! Weselisko! 
No i pobrali się wdowiec z wdową. Ta córunia baby dostała szczęśliwie ojczyma za prawdziwego ojca, bo ją ten chłop jak ojciec rodzony przyhołubił — ale biednej córce chłopa próżno by w tej macosze matczynego serca szukać! Z sieroty, którą dotąd była, pasierbicą się stała. Za popychadło jest u ojcowej żony, za pośmiewisko u przyrodniej siostry, u tej córki babinej... 

Rodzonej córuni
pierzynę puchową,
a tej pasierbicy
kamienie pod głową.

Rodzonej córuni
miód, słodkie jagody,
a tej pasierbicy
kubek czystej wody.

Rodzonej córuni
uśmiech z serca prosto,
a do pasierbicy
zawsze srogo, ostro!


Widzi chłop — źle zrobił słuchając kum i żeniąc się po raz wtóry z babą nieszpetną, niebiedną, obrotną, wygadaną, a bez serca dla jego córki-sieroty. 
Ano, żal poniewczasie. 
Wzdycha ojczysko, ale za córką ująć się nie śmie, tak go już ta baba z kretesem zawojowała. 
Co nowe, co ładne, co smaczne — to dla niej i dla jej córuni, a o tę drugą — nie dba wcale. 
Próżniakiem ją nazywa i brzydulą. Do najcięższej roboty ją pędzi, kawałka chleba jej żałuje, dobrego słowa nie da. 
Widzi to chłop i serce mu się ściska, ale się boi ostrego języka baby — milczy. A i córka go prosi: 
— Nic nie mówcie, tato, ja to wszystko cierpliwie zniosę, a może macoszyne serce i ku mnie się kiedyś odwróci. 
Łagodna to bowiem była dziewczyna jak gołąbka i ufna jak jagnię. 
Lecz próżno tam wyglądać dobroci, gdzie jej nie ma. 
Umyśliła baba, o swoją córunię zazdrosna, pasierbicę precz z chaty wygonić. A że nie zbywało babie na chytrości, tak pewnego razu powiada do chłopa: 
— Dwoje nas, mężu, pracuje na czterech gąb wyżywienie. Nie młodziśmy oboje i czas, żebyśmy się młodszymi wyręczyli. Niechże jedna z córek we świat za zarobkiem pójdzie, szczęścia szukać! Tylko że moja dziewucha robić nie umie — wzdycha baba, rzekomo zmartwiona, a tak udatnie to robi, że chłop przysiągłby, iż szczerze. — A skoro moja dziewucha — powiada chytra baba — robić nic nie umie, to nikt jej do pracy nie weźmie. Twoja córka co innego, roboty nauczona. Ją we świat poślemy, a moja doma niech ostanie. Im zaś prędzej ją wyślemy, tym lepiej.
I ani się chłop obejrzał, jak mu baba córkę w najgorsze odzienie odziała, suchy kawałek chleba w rękę jej włożyła i za próg wypchnęła. 
— Idź, gdzie cię oczy poniosą.


  
 
jesteśmy wyobraźnią dzieci